Buuumm… Spadłem z drabiny… Boli, ale wiadomo wypadki chodzą po ludziach tym razem padło na mnie myślę sobie twardy jestem i spróbuję nie panikować, bo z pewnością jutro obudzę się jak nowy, a po wypadku pozostanie tylko drobny siniak.
Niestety poranek przyniósł rozczarowanie, a ból nóg wzmógł się dwukrotnie szybka mobilizacja młodocianego szofera mojego syna, bo nie było szans samemu z tym bólem poprowadzić auto i ruszamy pełni nadziei. Nadzieja związana była z wiarą w to co mogłem zobaczyć w mediach, że nowy szpital, nowa lepsza jakość obsługi pacjenta i że w ogóle musi być dobrze.
Dojeżdżamy… szlaban, bilecik i pierwsze kroki… kuśtyk, kuśtyk… gdzie tu iść… Idziemy na SOR. Faktycznie gładzie na ścianach idealne, jakieś monitory nas witają, ale też przemiły pan w rejestracji. Pan ochoczo pyta w czym może pomóc, a moja radość, że ulga na moje obolałe nogi przyjdzie szybko. Pan wysłuchał mnie cierpliwie zapytał jak to się stało… Pokiwał głową i zapytał: kiedy to się stało? Odpowiedziałem pewien, że jestem już w dobrych rękach, że wczoraj wieczorem. Pan popatrzył, pokiwał głową i powiedział…. Jak wczoraj, to musi pan pójść do przychodni… Tam do góry do tego baraku w kwiatki, zabrzmiało wiosennie, ale zabolało. Pięty mam tak obite po upadku z drabiny, że nie byłem w stanie założyć butów i w letnich klapkach chodząc na palcach po te kilka centymetrów na sekundę obrałem wskazany kierunek, każdy krok to spory ból, ale co tam. Dotuptałem jak baletnica do celu… Krótka orientacja w terenie i jest rejestracja, kilka minut w kolejce i jestem przy okienku.
Tutaj pani nie była już taka miła, ale starała się z całych sił. Poprosiła o PESEL i zapytała z czym przychodzę. Po wysłuchaniu mojej tragicznej historii uznała, że zapisze mnie na listę tzw. nagłe zdarzenie… Przeszyła mnie radość i ulga, że ktoś jednak ulży mi w bólu aż do momentu, w którym pani oświadczyła mi, że nagłe zdarzenia przyjmowane są po trzynastej… Moje oczy zrobiły się odrobinę większe niż zwykle i zapytałem po zetknięciu na zegarek, gdzie zobaczyłem cyfry 9:30… Czyli jeszcze niema lekarza? Pani czując absurd sytuacji przewróciła oczami i stanowczym tonem powiedziała… Lekarz jest, ale przyjmuje pacjentów z rejestracji, a pan ma nagłe zdarzenie, więc proszę przyjść po trzynastej… Powiedziałem grzecznie pani, że nie mogę chodzić, a pani do mnie… Proszę usiąść i czekać i że mnie rozumie, ale takie są wytyczne dyrekcji i już… Pomyślałem sobie o czasach, kiedy za cholerę jasną, nawet gdyby człowiek bardzo musiał, to wcześniej niż o trzynastej napić się nie można było… Może to dziwna analogia, ale równie absurdalna usiąść nie było gdzie, bo korytarz wąski, a ilość rozkładanych krzesełek przykręconych do nowych ścian zbyt mała w stosunku do ilości stłoczonych i nerwowych pacjentów, więc poprosiłem syna o asekurację i z zaciśniętymi zębami z bólu dowlokłem się z powrotem do auta.
Wróciłem do przychodni około godziny 12:30 i w pierwszym momencie szczęście zaczęło się do mnie uśmiechać, bo jedno składane krzesełko było wolne. Ufff… chociaż jedna mała ulga. Tutaj zaczyna się nowy rozdział teatru absurdu i groteski. Ci prawda mało śmieszny, bo obarczony bólem i cierpieniem ludzi głównie starszych, ale za to porządnie podzielonych w walce o dostęp do swojego ulubionego zbawcy lekarza. Przepychanki słowne, czasem wymowne milczenie u niektórych pytania o to kim my dla nich jesteśmy… ktoś odpowiada… Masz pan numerek? Mam… To znaczy, że jesteś pan numerkiem. Niektórzy kiwają głową z politowaniem, inni nerwowo patrzą na zegarki… Zaczyna się targowanie faktami kto, ile razy i jak długo czekał, żeby łaskawie tu się dostać… To nic, że pan miał na 13:30, a jest już 14:29… Jest nadzieja może się. Mi też się udało wejść do gabinetu o 14:50…
Pomyślałem sobie, że jednak w tym całym bólu, jestem mega szczęściarzem, bo jednak jestem przyjęty, a jeden pan mówił, że czekał na ten moment ponad tydzień. W gabinecie miły lekarz zapytał, posłuchał, nawet nie obejrzał tylko wypisał skierowanie na RTG zaznaczając, że w zasadzie za pięć minut kończy i mogę ze zdjęciem wrócić jutro, albo pójść na SOR… Jutro i pewnie w inne dni byłoby ciężko, bo słyszałem w tym całym tumulcie jak pani w rejestracji powiedziała, że przyjmują tylko czterdzieści osób dziennie i wszystkie numerki są już zaklepane… Więc szczęśliwy, że jednak zrobię to zdjęcie potuptałem na palcach, bo pięty mam sine i spuchnięte zaciskając zęby z bólu do pracowni RTG. Normalnie byłoby blisko, ale z takim dyskomfortem uszkodzonych stóp wydawało się jakby odcinek wydłużyłby się przynajmniej dziesięciokrotnie. Tuptając tak sobie myślałem, żeby było mi weselej, że muszę wyglądać jak idiota w skarpetach i klapkach idąc na palcach… Dotarłem… Zdjęcie zrobiono szybko i sprawnie co po wcześniejszym doświadczeniu było dla mnie prawdziwym zaskoczeniem. Płyta do ręki i równym krokiem, jak pajac na paluszkach, podreptałem na SOR. Ten sam miły pan co rano przywitał mnie tym samym uśmiechem powtórzył procedurę poranną, ale tym razem nigdzie mnie nie odesłał i kazał czekać…
Jest godzina 15:20 siedzę sam w poczekalni… Po godzinie zapytałem czy lekarz już przyszedł? Pan odpowiedział, że cały czas jest, ale zajmuje się innymi pacjentami… Ok, spokojnie, przecież to tylko kilka godzin bólu i pulsujących stóp, które powinny być podniesione wysoko, żeby nie puchły, ale jeszcze nie mdleję, więc jest ok, nie ma co narzekać. Co prawda nie byłem przygotowany na taką wyprawę i nie zabrałem prowiantu w plecaku i faktycznie zaczynam czuć się źle, ale żyje i jest ok. Walka trwa… Godzina 16:47 zostaję wywołany przez miłą pielęgniarkę. Zerwałem się jak do raportu i jakby nic mnie nie bolało, żeby tylko zdążyć i nie stracić swojej szansy ląduje w gabinecie lekarskim… Ufff… Naprawdę się udało. Pan lekarz bardzo miły pocieszył mnie i powiedział, że ze zdjęcia wynika, że to tylko porządne stłuczenie… Zetknął na banię, która kiedyś była piętą i powiedział, że to może być bolesne… Oczywiście kazał wracać do domu, zrobić zimny okład i trzymać nogi wyprostowane wysoko na poduszce. Poczułem ulgę, że przestałem być numerkiem i szczerze mówiąc pomimo ładnie odnowionego szpitala wolałbym w przyszłości, jeżeli los by mnie tam ponownie przysłał nie być już tylko numerkiem… Ze szpitala wyszedłem o godzinie 16:50, a moja wizyta u lekarza, który postawił diagnozę trwała trzy minuty…
Zdrowia wszystkim życzę!
Masakra, a oni sobie robią pokaz warzyw i thermomixiu w teatrze w towarzystwie Prezydenta i Starosty…
Koszmar naszego szpitala polega na tym że przychodnie to kpina , programy leczenia to kabaret . Koszmar trwa
Tak jest w całej Polsce niestety, ale mam wrażenie, że najgorzej jest na dolnym śląsku uzyskać realną pomoc medyczną, trafną diagnozę, czy też sensowny i prawidłowy opis badań obrazowych i to nie ważne, czy w ramach NFZ, czy też prywatnie. Służby medycznej w naszym kraju właściwie już nie ma. Podniesiono składki zdrowotne, tylko nie wiem po, co, to i tak starcza tylko na waciki, a i nie wiadomo, gdzie trafia. Politycy nie dostrzegają problemu, oni i ich rodziny mają zapewnioną opieke. Nikt nie podejmuje się reform w służbie zdrowia, to studnia bez dna, zwykli ludzie też w tym nie pomagają, chcieliby wszystko mieć za darmo. Z drugiej strony mamy jeszcze sektor prywatny (gabinety) który niewiele wnosi, wiekszosc szacownych lekarzy, chce jak najwiecej zarobić, ale się nie narobić, bez wysiłku, burzy mózgów, żadnej odpowiedzialności. Zwyczajna taśmowa robota, choć zdarzają się wyjątki od tej reguły.
Tam jest taki jeden lekarz (…) jak moja żona połamała sobie rękę w łokciu to wywijał jej rekę na wszystkie strony jak zona powiedziała że to mega boli to odpowiedział albo Pani robi co każę albo wraca do domu.To już zwyrole
Dyrektor to cwaniaczek z parciem na szkło.Gwiazdor przez całą srajdemię celebrował takie małe gówienko covid 19 i wyrwał tyle szmalu ,że nie wiedzą co z tym zrobićć.Słyszałem,że będzie budował londowisko dla helikopterów.Jedno się nie zmieniło…w dupie mają pacjętów.