Z szumnie zapowiadanego, pierwszego tzw. „marszu równości” w Bolesławcu zapamiętam nieliczną grupkę przyjezdnych, przebranych ludzi, kordon policji, krzyczących kibiców blokujących dojście do Rynku oraz kilkudziesięciu bolesławian modlących się na jego płycie… Jednak zacznijmy od początku, a postaram się pokazać kto i co za tym wszystkim stoi.
Promocja do wzięcia udziału w korowodzie, dumnie nazwanym „pierwszym marszem równości w Bolesławcu”, wybrzmiewała od około 2 miesięcy z portalu opłacanego na bogato z budżetu miasta, czyli z podatków nas wszystkich. Zachęcali nawet niektórzy znani, mniej znani krajowi celebryci powiązani najczęściej z TVN, a nawet politycy związani z KO. Szeroka promocja niestety nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. W marszu udział wzięło ok. 100 osób (+/- 10) i nikt znany z Bolesławca, za wyjątkiem jednego posła KO z Lubina.
Jak się później okazało, większość zgromadzonych, to przyjezdni z obwoźnych grup, m.in: „tęczowe Karkonosze”, „kultura równości”, „lambda” i uwaga! moje ulubione „homoKomando” z Warszawy, czyli jak sama nazwa wskazuje tzw. “tęczowe bojówki”, często w środkach nie przebierające. W Bolesławcu, żeby nie było szoku, zdecydowano się na wystawienie jednego, rozebranego do pasa “komandosa”, faceta w różowej sukni, doklejonych rzęsach i blond peruce pląsającego na pace tęczowego „Żuka”; i trzeciego, wymachującego na początku sztucznym penisem, którego po kilku minutach schował, bo przecież prowincja, a bolesławian oswajać trzeba powoli. Tak więc jeden październikowy, rozgrzany golas na tym etapie wystarczy. Złośliwi twierdzą, że tylko na tylu aktorów było stać organizatorów, bo ściepa na zrzutka.pl raczej nie wyszła. Nawet liberalny portal bolec.info nie wybrał się na relację z korowodu, a lakonicznego niusa o wydarzeniu zatytułował „Maszerująca grupa z tęczowymi flagami…” – smutne. Z daleka całość przypominała przechodniom bardziej przedszkolny rytuał topienia Marzanny, niż zapowiadany szumnie tzw. „marsz równości”.
Całe to wydarzenie odbyło się z dość kosztowną obstawą specjalnych sił policji delegowanych z większych miast naszego województwa. Kilkudziesięciu funkcjonariuszy, wyposażonych w pałki, butle z gazem, broń gładkolufową, tarcze oraz kaski i w towarzystwie psów, pilnowało, żeby nie doszło do zadymy. Reszta posiłków pozostawała zapewne w licznie podstawionych policyjnych busach. Taka obstawa korowodu z powodzeniem wystarczyłaby do zabezpieczenia kilkuset osobowego, potencjalnie agresywnego zgromadzenia, bo i tyle zapewne zapowiadali organizatorzy.
Niestety, frekwencja nie dopisała, a samych bolesławian było jak na lekarstwo. Licznie natomiast skrzyknęli się kibice i mieszkańcy Bolesławca. Postanowili oni blokować paradującym dojście do Rynku, na którym grupa bolesławian w spokoju odmawiała Różaniec nie będąc do końca świadomymi, co się dzieje dookoła nich. Maszerujących, od kibiców skutecznie separowali funkcjonariusze Policji. Z ust tych drugich często słychać było wulgaryzmy, choć i z paki tęczowego “Żuka” padały czasem bluzgi („lezby”, “pedały”, “nie pie*dol”, itp.). Najbardziej jednak zniesmaczeni wulgaryzmami kibiców byli (i są) ci, którym słodkie w brzmieniu były okrzyki o „wypie*dalaniu” i „je*aniu” podczas tzw. „marszów kobiet”. Wówczas wulgaryzmy te zgromadzeni skandowali nie bacząc na obecność dzieci, zarówno tych, które ktoś „mądry” na taki marsz zabrał, jak i tych zupełnie przypadkowych. A jak pamiętamy, pochody z błyskawicami miały tyle wspólnego z upominaniem się o prawa kobiet, co świadomość kury nt. fizyki kwantowej w trakcie lotu na Marsa.
Podczas jednego z tamtych marszów prezydent miasta wydał zgodę na wyświetlenie loga – błyskawicy tzw. „strajku kobiet” na elewacji ratusza, a potem promował jego liderkę – Kingę Gęsicką-Biały – zwolenniczkę aborcji na życzenie. (Nagroda za promocję miasta, nagroda za bożonarodzeniowy balkon ze świecącymi 8. gwiazdkami (sic!), gdzie w komisji przyznającej nagrodę zasiadała radna z obozu prezydenta – Renata Fredyk. Pisałem o tym TUTAJ.) KGB była również zaangażowana w organizację niedzielnego tzw. “marszu równości”. Warto przypomnieć, że tę panią prezydent miasta Piotr Roman popierał w jej starcie w wyborach do Sejmu z list tzw. “bezpartyjnych samorządowców”. Bez powodzenia i z marną liczbą głosów. Poniższy plakat wyborczy ukazał się wyłącznie w social mediach, bo tylko na taką formę była widać zgoda wspierającego. Poparcie to, nie mogło być jednak pokazywane na ulicach w formie banerów, z uwagi na konserwatywny elektorat prezydenta miasta. Najpewniej z tych samych względów pani KGB nie została zaproszona na bolesławiecką, publiczną prezentację kandydatów tzw. „bezpartyjnych” do parlamentu. Prezentacja ta pokazywana była bowiem w telewizji lokalnej. W ten oto sposób prezydent miasta może dywersyfikować swoje poparcie i poszerzać spektrum elektoratu.
Młodzi, z natury liberalni i aktywni w social mediach mają widzieć wsparcie prezydenta dla lewicowych, a nawet lewackich środowisk, natomiast senioralny elektorat ma oglądać w lokalnej telewizji m.in. relacje ze spotkań opłatkowych prezydenta Romana oraz innych patriotycznych i konserwatywno-kościelnych wydarzeń, w których uczestniczy. Wszystko widać w myśl zasady: „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”. To, póki co, działa i póki co ludziom się skleja, bo nie widzą całości szachownicy.
(fot. bobrzanie.pl)
I tu nasuwa się istotne pytanie… Dlaczego, pomimo zaangażowanej promocji wydarzenia, w niedzielnym korowodzie udział wzięło tak mało mieszkańców naszego miasta? Tutaj przyczyn jest kilka, ale główną, według wielu, byli sami organizatorzy. Kojarzą się oni bowiem z proratuszowym w odbiorze portalem istotne.pl, który co roku inkasuje spore środki z budżetu miasta zarządzanego przez prezydenta. Właściciel tego portalu – Krzysztof Gwizdała oraz jego dziennikarka Grażyna Hanaf związani są m.in. z organizacją wspieranego przez władze miasta „Glina Show”, który to event według Bogdana Nowaka – Papy Glinoluda i wielu innych jest plagiatem wymyślonej przez niego, przed laty „Gliniady”. Wspomniany Papa publicznie używa wręcz określenia „kradzież”.
Znaczna część bolesławian, a szczególnie ci o lewicowych poglądach nie mogą tego wybaczyć Gwizdale i Hanaf, co powoduje rozłam w tych środowiskach. Zachowanie wspomnianych nie podoba się również sporej liczbie młodych ludzi oraz lewicowo-liberalnej inteligencji, z innych powodów niż ten opisany wyżej (stare sprawy). Warto wspomnieć, że Bogdan Nowak był swego czasu konkurentem prezydenta miasta w wyborach prezydenckich, a obecnie jest jego aktywnym oponentem. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie właśnie w tym środowisku, to w niedzielnym korowodzie paradowało by dużo więcej bolesławian. Tak się nie stało, bo w tym wszystkim wielu dostrzega uprawianie lokalnej polityki. I jak widać, faktycznie tak jest.
Wróćmy jednak do samego marszu i jego przebiegu. Grupka wyruszyła spod basenów „Orka” w kierunku zachodnim. Po skutecznym blokowaniu dojścia do Rynku przez kibiców i mieszkańców Bolesławca, marsz został przez Policję skierowany okrężnymi ulicami, aż pod sam Wiadukt, gdzie na terenie użyczonym organizatorom przez prezydenta miasta Piotra Romana odbyła się „impreza”. Jak wynika z komentarzy użytkowników Facebooka niestety, nie każdy mógł tam być, a organizatorzy, zapewne w ramach równości prowadzili selekcję. Tak twierdzi jedna z uczestniczek marszu komentująca na FB, pisząc pod imieniem i nazwiskiem m.in.: „…A ja chcąc wejść na trawę bliżej grupy usłyszałam, że to impreza zamknięta i mam się nie zbliżać i stać 100m. od grupy tęcza… Inna pani z grupy zaprosiła mnie na poczęstunek i została zrugana przez drugą agresywną, która się wydzierała na panią, która nagrywała telefonem zdarzenie…”
Impreza na błoniach pod Wiaduktem w dalszym ciągu była ochraniana przez spore siły policyjne, a jak przekazał mi jeden z uczestników, niektóre organizatorki marszu miały mieć nawet obstawę Policji w drodze do domu. Jeśli tak było, to wciąż z naszych podatków.
Podsumowując. Jak dla mnie było to dość dziwne wydarzenie. Raczej naciągane, ale mimo wszystko budzące jakieś emocje. Miałem wrażenie, że na terenie mojego miasta odbył się jakiś spektakl, prawdopodobnie na potrzeby lokalnej polityki. Tylko, że spektakle nie odbywają w towarzystwie takich sił policji. Wiele do myślenia, w kontekście tego typu eventów dała mi refleksja mojego znajomego, który jest homoseksualistą. Mianowicie powiedział mi on przed laty, że tyle złego, co robią środowisku homo w kwestii akceptacji i tolerancji tacy „niepoważni przebierańcy”, to zastanawia się, czy to czasem nie są ludzie, którzy mają zniechęcać społeczeństwo do osób o odmiennej orientacji seksualnej i do inności jako takiej.
Stwierdził też, że problem jest poważny i wiele jest jeszcze do zrobienia w kwestii szeroko pojętej akceptacji społecznej. Zaznaczył, że trzeba sporo mądrej pracy, a nie błaznowania i promocji niepoważnych, obscenicznych i często wulgarnych zachowań ludzi, którzy publicznie głoszą hasła o miłości, równości i braterstwie, a w życiu prywatnym i na co dzień są kompletnym zaprzeczeniem tych wartości. Warto zatem dobrze sprawdzać za kim się idzie i w czyim teatrze się gra.
Witold
To wiele wyjaśnia… Brudna polityka pod kolorowym papierkiem
Świetny, merytoryczny artykuł. Nareszcie ktoś kto a) potrafi pisać b) opiera się na faktach
Dziękuję za rzetelne podsumowanie. Bóg zapłać!